Wiele osób zgłasza się na psychoterapię z obawą przed tym czy zostaną uszanowane w swoim systemie wartości.
Każdego psychoterapeutę obowiązuje kodeks etyczny. Wiedza terapeutów jest w większości podobna, gdyż obowiązuje nas 4-letnie szkolenie uwzględniające wszystkie cztery podejścia w psychoterapii: psychodynamiczne, systemowe, humanistyczne i poznawczo-behawioralne. W dodatku najczęściej psychoterapeuta przechodzi własną psychoterapię szkoleniową a potem – do momentu uzyskania certyfikatu – pracuje pod superwizją u bardziej doświadczonego terapeuty niż on sam.
Samoświadomość psychoterapeuty, jego wiedza a także doświadczenie mają ogromny wpływ na sposób prowadzenia psychoterapii. Istotna jest także osobowość psychoterapeuty, jego zdolność do empatii a zarazem stawiania granic itp.
A co w takim razie ze światopoglądem psychoterapeuty? Czy jest on w jakiś sposób obecny w procesie terapeutycznym? Z pewnością tak. Psychoterapeuta jako człowiek ma swój osobisty sposób patrzenia na świat, swoją własną historię życia, swoje doświadczenia życiowe. Nie może ich „oderwać” od siebie w swojej pracy. W jakiś sposób są one obecne i „pracują” choć terapeuta nie ujawnia żadnych informacji o sobie pacjentom. Odnosi się tylko do treści – werbalnych i niewerbalnych – które wnosi pacjent.
Neutralność terapeuty polega na zachowaniu szacunku wobec światopoglądu pacjenta. Terapeuta uznaje wolność drugiej osoby. Ktoś kiedyś powiedział, że wolność osoby kończy się tam gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Czy terapeuta zatem może odnosić się do tego, co pacjent czyni wobec innej osoby? Jak najbardziej, ale zawsze bierze poprawkę na to, że słyszy tylko subiektywny odbiór danej osoby czy wydarzenia, że pacjent mówi o swoim obrazie matki, ojca, brata, siostry, szefa, współmałżonka, dziecka itp. Terapeuta nigdy przecież nie widział realnie tych ludzi i odnosi się tylko do przeżyć pacjenta związanych z tymi osobami. „Co pan czuł, kiedy żona w ten sposób do pana powiedziała? Czy podobne sytuacje nie miały miejsca w pana relacji z matką? Jak pan rozumie podobieństwo swoich reakcji wobec tych dwóch osób?”.
Psychoterapeuta nie udziela rad. To nie on ma brać odpowiedzialność za życie pacjenta. Może zadawać pacjentowi pytania albo powiedzieć np. „Zastanawiał się pan jakie mogą być konsekwencje takich decyzji?”. Dotyczy to również sytuacji etycznych, takich jak rozwód, aborcja, adopcja dzieci itp. Tego typu sytuacje są również trudne dla terapeuty. Wiedza psychoterapeutyczna np. taka, że rozwód często wynika z nierozwiązanej wcześniej emocjonalnej (nie socjologicznej) separacji z rodzicem i jest to zamienne zerwanie więzi ze współmałżonkiem zamiast rodzicem często może pomóc pacjentowi w przepracowaniu tejże separacji w taki sposób by nie dokonała się ona na poziomie małżeństwa. Pacjent ma szansę np. uświadomić sobie, że jego poczucie bycia kontrolowanym przez żonę wynika z jego przeżywania tejże kontroli w sposób podobny do nastolatka, któremu ogranicza się swobodę a nie z realnych sytuacji małżeńskich.
Bardzo dużą rolę odgrywa więź z psychoterapeutą, poczucie bezpieczeństwa i zaufania. Tylko w takich warunkach można rozmawiać o traumatycznych wydarzeniach ze swojego życia. Proces ten dokonuje się w czasie i powoli.
Terapeucie zależy na trwałej zmianie u pacjenta. Niektóre mechanizmy obronne, którymi pacjent kierował się wcześniej przestają być funkcjonalne i zadaniem terapeuty jest je „rozbroić” a w ich miejsce „stworzyć” nowe. Tu istotnym czynnikiem jest czas. Psychoterapia zajmująca się całością życia pacjenta i jego osobowością trwa od roku do dwóch, trzech lat. Pacjent, który uczestniczył w takiej długoterminowej psychoterapii na zawsze pozostaje w terapeutycznym związku z danym psychoterapeutą, ma możliwość wrócić do niego w razie potrzeby.
Treść wnoszona przez pacjenta jest zawsze objęta tajemnicą zawodową.
Zdarzają się czasem trudne sytuacje między pacjentem a terapeutą. Wpływ na to może mieć np. psychopatologia pacjenta. Należy omawiać takie sytuacje z terapeutą a nie np. wędrować od jednego terapeuty do drugiego. Terapeuci wychodzą z założenia, że wszystkie sytuacje czy to konfliktowe czy wywołujące silne trudne do przeżywania emocje typu złość są bardzo potrzebne dla rozwoju pacjenta i prawidłowego przebiegu psychoterapii. Bez konfliktu np. psychoterapia grupowa jest niewiele warta a rozwiązanie takiego konfliktu sprzyja głębszej pracy interpersonalnej. Unikanie mówienia o tym co trudne jest informacją dla terapeuty o psychopatologii pacjenta.
Psychoterapeuta nie jest omnipotentny. Chętnie odniesie się do przeżyć religijnych czy duchowych pacjenta ale od strony psychologicznej. Kwestię wiary zostawia innym osobom kompetentnym i np. odsyła do osoby duchownej. Z drugiej strony jest to temat jak każdy inny, na który można rozmawiać podczas sesji.
Im bardziej otwarcie i szczerze można rozmawiać na terapii tym większe ma ona efekty. Bywa, że na sesjach nie tylko jest miejsce na mówienie o tym, co trudne ale również na zdrowy śmiech i poczucie humoru. Sprzyja temu przeświadczenie psychoterapeuty, że to nie on jest głównym motywatorem zmian zachodzących w pacjencie a często mu tylko w nich towarzyszy. Terapeuta wie co może przypisywać sobie, swoim kompetencjom, wiedzy, umiejętnościom a co niejako bywa skutkiem ubocznym dobrej więzi czy nawet czasem tajemnicą działania Boga…
Błędem w sztuce psychoterapeutycznej może być założenie, że głównym kompasem dla pacjenta są jego emocje. Owszem, pełnią one rolę informacyjną, ale co by to było gdyby ludzie kierowali się w życiu głównie emocjami? Celem terapii jest integracja uczuć i rozumu (myśli) tak aby służyły wyborom osoby.
I tu widać również rolę antropologii. Czy jako terapeuci rozumiemy emocje, popędy pacjenta czy też jego sposób wartościowania wynikający np. ze zbyt surowego superego ale potrafimy doprowadzić pacjenta do tego aby jego życiowe wybory dokonywały się w oparciu o miłość? Czy definicja miłości jaką ma dany psychoterapeuta nie odgrywa zasadniczej roli w tym dokąd podąża z pacjentem? W jakim stopniu kłaść nacisk na autonomię pacjenta a w jakim uwzględniać kontekst jego życia, czyli np. wspólnotę, w tym rodzinę, w której żyje?
Patrząc na otaczający świat widzimy jak odchodzimy od pokolenia MY na rzecz własnego JA ale czyż nie jest tak iż naprawdę zdrowe JA dąży do MY w pewnej równowadze a czasem nawet potrafi rezygnować z tego JA na rzecz innych? I nie jest to poświęcenie a wybór i czasem dopiero wtedy dotykamy prawdziwej miłości.
„Bóg i ja – razem stanowimy większość” – mówiła św. Teresa z Awila.
Jak bardzo jest to długa i trudna a zarazem piękna droga przed każdym człowiekiem! I jest to droga na miarę każdego z nas. Wzywani na nią jesteśmy po imieniu.
Dorota Gradzińska
Najnowsze komentarze